Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   211   —

wskazał go pan Robert na wysokiej półce. Gdy go Jan dosięgnął i otworzył, okazało się, że to Kazania Skargi w późnem wydaniu.
— Tamten tom arjański zasunął się gdzieś — objaśnił Robert — odszukamy go kiedy indziej.
Nad biurkiem wisiał portret kobiety niemodnie ubranej, ale bardzo pięknej i jakby Skuminowi znajomej.
— Kto to jest? — zapytał ciekawie.
— Moja święta nieboszczka, matka Dody — odrzekł Robert i zasępił się stosownie.
Ale wpobliżu wisiały inne portrety kobiece, gorszego stylu, o które Skumin już nie rozpytywał.
Przeszli do sąsiedniego salonu, którego ściany, pokryte gipsaturą, udającą żółty marmur, takież pilastry i para kolumn, pająk ze szkiełkami i kinkiety wyglądały uroczyście i balowo, tymczasem jednak nago i zimno. Był to, oczywiście, splendor pałacowy, wystawiony na pokaz. Skumin skłonił się przed nim grzecznie i przeszedł.
Zawędrowano teraz do izb niższych, kapryśnie ułożonych, jakby doklejanych stopniowo jedna do drugiej. Był to starszy dwór, zawierający niegdyś pokoje bawialne, jadalnię i wszystkie inne, wystarczające na potrzeby antenatów. Pozostawiono na miejscu mury i przegrody, przebijając w nich tylko gdzie niegdzie kanały komunikacyjne do nowej części pałacowej. Wszystkie te komnaty, salki i klitki nosiły dziś charakter muzealny, gdyż zachowały mnóstwo starych mebli, sprzętów i pamiątek i służyły za wielo-