Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   210   —

Skumin przestał oponować, zwrócił zaś uwagę na meble, jasne, jaworowe, ozdobione floresami z czarnego dębu, lub z gruszki.
— Oryginalne meble. Zapewne niemieckie, ale wyjątkowo ładne.
— Mylisz się, mój drogi. To meble czysto wielkopolskie. Robił je przed kilkudziesięciu laty nasz stolarz nadworny, którego jeszcze jako starca pamiętam. Trochę za skromne są na dużą salę i chciałem je zastąpić innemi. Ale wyprosiła ich zachowanie Doda.
— Doprawdy?
— Tak. Łączą się one ze wspomnieniem jej figla z lat dziecięcych. Aby zrobić psikusa guwernantce Angielce, której nie lubiła, przepadła niby z domu na pół dnia. Szukano jej wszędzie, zaczęto już nawet szukać w jeziorze. A ona zamknęła się w dolnej komodzie tego tu bufetu i siedziała tam cichutko. Duszno jej było, więc oddychała przez dziurkę od klucza. Miała też na pociechę cukierki. Tak lubi te meble, że je zostawiłem.
— Śliczne meble! — powtórzył Jan i otworzył wskazaną komodę, jakby chciał w niej ujrzeć tkwiące jeszcze przekorne maleństwo.
Sąsiedni pokój był gabinetem pana Roberta, z biurkiem, ogromną otomaną i wielkiemi fotelami. Trochę było tam książek w szafie i na półkach — podobno szczątki wielkiej bibljoteki, zrabowanej niegdyś przez Szwedów. Miały być w niej druki arjańskie niesłychanej rzadkości. Jeden tylko pozostał —