Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   191   —

W tłumie rozróżniał jednak Skumin jeden odłam, a raczej żywioł niewątpliwie polski i niewątpliwie dążący w kierunku doskonalenia rodzaju swego — wojsko. Przycichały już ferwory sekt: piłsudczyków, dowborczyków, hallerczyków, fanatyków osób lub prowincyj; żołnierz polski powracał na łono — niby Kościoła powszechnego — armji polskiej. Odwieczne cnoty Polaków: męstwo i żywiołowa miłość ojczyzny ozdabiały tych zuchów, noszących mundur niby przyrodzoną własną skórę i gotowych w każdej chwili stanąć do apelu Ojczyzny.
Jeżeli jednak w tym kierunku widział Skumin wzrost siły młodego państwa, inne starodawne cnoty i zalety wydawały mu się w zaniku. Stwierdzał ogólne zdziczenie przekonań, obyczajów i instynktów. Do przyczyn tego upadku nie sięgał studjami, które mu narazie były niedostępne, lecz przyglądał się wyrazistym objawom zewnętrznym. Zdawało mu się, że wynieśli się z Warszawy wszyscy ideowcy, wyznawcy miłości bliźniego, humaniści, estetycy i tym podobne, dawniej cenione gatunki; rozmnożyli się zaś niepomiernie finansiści, niedouczeni technicy, sam oluby i spekulanci rozmaitych odmian. Między tymi nowymi ludźmi przeważał typ, zwany po staropolsku złodziejem, dzisiaj przemianowany rozmaicie ze względu na wysokie stanowiska, zajmowane przez niektóre osobniki tego typu. Skumin, obracając się teraz w warstwach średnich, napotykał głównie odmianę, zwaną „paskarzami“. Zetknął się z nimi naprzykład, gdy szukał dla siebie mieszkania.