Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   164   —

nicę kamienną, monumentalną, wielkomiejską, w której Prusak zostawił ten haracz za zbyt długie władanie ziemią polską: Zamek, Bank Ziemski, gmachy uniwersyteckie.
Rzucił okiem na prowizoryczne, lecz planowo przewidujące przyszłość, nowe gmachy przy wiadukcie kolejowym, gdzie się odbywały Targi Zachodnie i szereg wystaw specjalnych, współzawodniczących z zachodnio-europejskiemi.
Powrócił następnie tramwajem na Stary Rynek, tak odrębnego planu i pozoru, że go zapomnieć nie można, pomimo okolenia z wąskich domów pospolitych i do wielu innych podobnych. Odwieczny ratusz, w dziwacznej czarno-żółtej szacie nowszej, stoi oblepiony domami i domkami pośrodku placu, niby nieregularna pestka, kołacząca się w dużym, zaschniętym owocu. W przekroju tej pestki mieszczą się kramy i kramiki, oraz tradycyjne winiarnie, które Skumin zdawna obiecywał sobie zwiedzić, aby poszukać w nich owych mnichów przy beczkach, owych smakoszy, przeglądających pod światło złotopłynne kielichy, malowanych, a może jeszcze żywych.
Poszedł Skumin wąską uliczką od Rynku do Fary i, skręciwszy na lewo, zajrzał w wielkie podwórze „województwa“, niegdyś klasztoru jezuitów. Tam, w szeregu sal sklepionych wydawał pan wojewoda swe wspaniałe przyjęcia dla dostojników i ujmujące dla przyjaciół.
— Pożegnać trzeba to wszystko z powodu obmierzłych plotek — żachnął się Skumin. — Ale korygo-