Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   162   —

— Ej, dajcie pokój — łagodził Golanczewski — mogła nie być ani jedna, ani druga. Franio twarzy nie widział. Raz tak gada, drugi raz inaczej.
W tej prawie chwili zjawił się Franio Gozdzki.
— No jakże, Franiu? Wercia czy Dosia?
— Na pewno Dosia. Sama mi to wyznała tu, w hall’u, i zrobiła awanturę za niedyskrecję.
— A mnie się zdaje, że to Skumin podstawił Dosię, która drwi sobie z kompromitacji, aby osłonić Wercię, która tam była — upierał się Bronisz.
— Jednem słowem, na dwoje babka wróżyła.
— A teraz wróżą dziady — zakończył Bronisz, najstarszy z towarzystwa. — No, mamy czwartego. Zagrasz w bridge’a, Franiu?
— Grajmy w bridge’a.
I wujaszki ojczyzny pociągnęły uroczyście do zielonego stolika.