Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   123   —

— Janka?
— Tak. Mówimy sobie po imieniu, bo on jest krewnym Radomickich, więc i naszym.
Pana Roberta to powiadomienie znacznie uspokoiło, gdyż bardzo sobie cenił swój aljans z Radomickimi, ogólnie szanowaną rodziną wielkopolską.
— Nic nie mam osobiście przeciw panu Skuminowi i mogę go uważać za kuzyna. Tylko mnie złości, że Ambroży, stary przyjaciel, dał się ubrać jednemu z tych kresowców.
Zdobyła się Dosia na uśmiech trochę złośliwy:
— Czy papę tak męczą ogólne względy moralności?
— No — zachłysnął się pan Robert — Ambroży wart lepszego losu.
— Zapewne, ale trzebaby wiedzieć najprzód, czy to prawda. A jeśli prawda, cóż na to poradzić? Ostrzec przecie wuja Ambrożego niepodobna.
— A ktoby go tam ostrzegał! Chybaby kto podziałał na Skumina, żeby zaprzestał tych amorów.
— Ach! proszę papusia, niech się do tego nie miesza! — zawołała żywo Dosia.
Pan Robert spojrzał na córkę bez gniewu, ale przenikliwie. Jak nigdy nie mieszał się osobiście do jej wychowania w wieku dziecięcym, tak i teraz nie poczuwał się do obowiązku kierowania jej losem. Lubił ją, że ładna, że wykształcona, że pomaga w gospodarstwie. Cieszył się jej towarzystwem dlatego, że mu była sympatyczna i potrzebna. Ale naraz pomy-