Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   109   —

mowę z panną Tolibowską. Młodsza, żwawa blondynka, z ciemnemi oczami, także ładna, gapiła się bez ceremonji na Skumina, łowiąc zaledwie okruchy z rozmów, te, które ją zajmowały. Ucieszyła się z wiadomości, że ten pan nie gra w bridge’a. Już się z nikim w domu ani rozmówić z powodu tych kart obrzydłych. A myśląc ciągle o tem, pominęła wszystko, co się mówiło następnie, i odezwała się niespodzianie do Skumina:
— Ale w tennisa to pan gra zapewne?
— Owszem, gram, proszę pani.
Pretekstem był wpobliżu widoczny plac tennisowy z zaciągniętą siatką. Wmieszał się do rozmowy sam pan Ambroży:
— Grajcież nareszcie w tennisa, na który od wczoraj się umawiamy. Partnerek jest coniemiara. Zosia i Muka grają doskonale.
Zaczęła się więc partja. Na przeciwnych stanowiskach stanęli Skumin i Ramułtowski, każdy mając za sekundantkę jedną z panien Golanczewskich. Panna Tolibowska przypatrywała się z niepomiernem zaciekawieniem, kto wygra.
Wygrał Skumin. Dosia dała mu entuzjastyczne brawo.
Po obiedzie wybrano się ze strzelbami do parku, w pobliże bażantarni, aby zastrzelić kilka tylko kogutów, gdyż większą ich ilość chowano na walne polowanie, które miało się odbyć w Gdeczu za miesiąc. Dzisiejsza wyprawa była tylko przechadzką z paniami, podczas której od czasu do czasu zajmowano kawał