Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Berlin, 1 lipca 1899.

Zmieniam ostatecznie przeznaczenie tego pamiętnika. Kupiłem sobie małą, zamczystą szkatułkę i zamykam w niej kajet. Będzie to mój skarb prywatny, wyłączny. A wstrzymać się nie mogę od zapisania przewrotów dnia... już wczorajszego. Północ bije.
Hela! moje ty dziecko tajemnicze: Du, mein Verlangen!
Nie — listu do niej nie będę tu pisał. Chcę, jak skąpiec, policzyć swoje skarby od pierwszego dnia do ostatniego.
Przyszła, punktualnie co do minuty, na ten dworzec Wannseebahn, gdzie ja już czekałem od pół godziny, wmawiając w siebie, że wczorajsza obietnica to żart, że ja się tu znajduję tylko dla okazania mej gotowości na wypadek, gdyby ona przez kogoś chciała sprawdzić, czym był na miejscu. Ale gdy wskazówka zegara dochodziła do godziny drugiej, zbliżyłem się do szczytu wielkich schodów prowadzących na peron — i byłem już pewien, że przyjdzie.
Jakoż szła po schodach w górę szybko i rezolutnie. Nie poznałem jej zrazu, bom nigdy jej nie widział tak ubraną. Jakaś Angielka w podróżnym kostjumie; wielki welon pokrywający kapelusz, okręcony koło szyi, zasłaniał jej prawie całą twarz, którą zbliska dopiero poznałem po lśniących, awanturniczych oczach.

73