Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A może nie słusznie z taką pogardą traktuję Berlin, skoro miljonom ludzi dobrze jest z tym stylem, z tą kulturą i sztuką? Jestem tylko pewien, że sądzę ze stanowiska Europejczyka, to zaś gniazdo, choć we środku lądu i z europejskich soków urosło, jest wstrętnym nowotworem na ciele Europy. Gdzież tu nawet Germanja, stara kolebka sztuki, współrodzicielka gotyku, ojczyzna Dürera, Goethego, Heinego? Niema jej w Berlinie. Nawet od czasu hegemonji pruskiej, od 1871, spodlała dusza prawdziwych Niemiec.
Niepoślednią przyczyną mego złego usposobienia jest, że mi Berlin, nieobjęty wcale planem mojej podróży, skrócił dobre dni wakacyjne, a nawet popsuł ową holenderską Helę z Hagi. Byłem oczywiście u Latzkich, zaproszony zostałem na obiad z jakimiś matadorami. Co mi po tem? Hela na nic nie ma czasu, pochłonięta przez stosunki towarzyskie, widocznie bardzo rozgałęzione, a i po ulicach berlińskich tak latać we dwoje, jak w Hadze, nie można.
Poco ja właściwie tutaj przyjechałem? — Pozostałby mi z Hagi obraz „niewykończony“, ale malowany przez Rembrandta. Tutaj mi mój obraz oprawiają w tak bogato złoconą, secesyjną, dentystyczną ramę, że go już nie poznaję.
Jest jedna rada: uciec i ostatnich dni wolnych użyć na obejrzenie miast prusko-polskich, choćby samego Gdańska.



72