Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zumie nawet prawdziwą rewolucję? On tylko rozumie swoją... Ech!
Machnął ręką niecierpliwie. Pierwszy raz widziałem Ekscelencję zirytowaną. Przestał już nawet dyskutować dyplomatycznie, kłócił się, bez mojego udziału, z oponentem, którego tylko co nazwał drobnym i karykaturalnym. Aż sam się spostrzegł i dodał niby wesoło:
— Mam złe przyzwyczajenie: nonsens mnie oburza; a z nonensem walczyć nie warto, bo sam przez się upada.
Po chwili zaś:
— Mówił mi ten pan Piast, że jest pańskim krownym?... Chyba dalekim?
— Nie bliski, ale krewny.
— Proszę zauważyć, że ani słowem nie dotknąłem jego honorabilité. Nie nazywam go księciem, bo zdaje mi się, że nie nosi tutaj swego tytułu?
— Nie wiem doprawdy. Ja go znam bardzo mało.
— W takim razie ja lepiej. Spotykałem go już jako księcia polskiego i jako wydawcę pism ludowych pseudodemokratycznych. Tutaj znowu występuje jako dyplomata — bez tytułu.
Wolałem nie podsycać rozmowy o dziwnym moim stryju, którego Latzki znał widocznie i nie lubił.
Po tej rozmowie z ojcem Latzkim przyszła mi ciekawość, czy mu córka wspomniała coś o mojem spotkaniu z Piastem, czy nie?
Zapytałem ją o to wkrótce poprostu.
— Gdzież tam! — odpowiedziała, otwierając szeroko oczy.
— Nie prosiłem pani o dyskrecję, ale wdzięczny jestem za to, bo nie lubię mówić o tym starym.

59