Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdym go teraz spotkał, odnalazłem w nim dziwacznie pomieszano cechy, zgodne z różnemi zdaniami o nim. Może był to kiedyś bohater, może jest już tylko przeżytkiem i ciekawym dla literata oryginałem? I zdać nie mogę sobie dotąd sprawy, czy to typ posiadający jaką czynną wartość dla społeczeństwa? Jest w nim jednak siła — to niewątpliwie. Żeby mi kto naraz tak w głowie, a nawet w sercu zawiercił i to zapomocą gestów i frazesów — tegom się po sobie nie spodziewał. Sama już niezależność moja umysłowa, o którą dbam, wymaga, abym się otrząsł od natręctwa tego wpływu.
I popsuł mi wakacje, nietylko co do przyjemności, lecz co do pożytku. Dlaczego Latzcy mają być „najfatalniejszem towarzystwem?“ Najprzód, nie są Żydami. A gdyby od nich pochodzili, dlaczego mnie to ma odstręczać od człowieka wysokiej kultury, czynnego obywatela swego kraju i widocznie nam życzliwego? Nie mówię już o Heli, międzynarodowo ślicznej dziewczynie w czarnej sukni i z krwawemi wargami.
Co ona sobie myśli o mnie, żem bez pożegnania wyjechał z Hagi i od czterech dni nie dał znać o sobie? Ostatniego wieczora była w tak wysoko podniesionej temperaturze ducha, że to wymagało koniecznie jakiegoś dalszego ciągu. — A ja uciekłem. Więc może sądzi, żem naiwny, albo tchórz, albo filister — i nawiązała dalszy ciąg... z Paugwitzem?... To jednak mocno nieprzyjemne przypuszczenie.
Tę myśl odnajduję coraz częściej na drodze mej wycieczki dni ostatnich i niepokój zmysłowy, bardziej niż stryjowska rada, gna mnie tak piechotą i wagonami, po kraju.
Poszedłem naturalnie do muzeum państwowego, ale ta galerja z 3000 obrazów jest męcząca. Na kompanje

43