Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nosi tytuł książęcy? Wygladał wówczas kubek w kubek jak dzisiaj — i to jest może powodem silnego wrażenia, jakie na mnie teraz wywarł. Taki stary pan, który się nie zmienił przez ćwierć stulecia, przyniósł z sobą obraz w dziecinnej wyobraźni utrwalony. Był mi długo wzorem na bohatera, na obroiicę ojczyzny; wyobrażałem go sobie na czele oddziałów powstańczych po lasach i śród dymu bitew. Bawiłem się z równowieśnikami w „pana Piasta na wojnie“; pisałem nawet wiersze, dziś zaginione, o nim i do niego. Kiedym był w szkołach i czytałem już dzienniki, odnajdywałem jego nazwisko, ale wymieniane zawsze poza granicami Rosji. Pamiętam np., że przemawiał przy sprowadzeniu zwłok Mickiewicza w Krakowie. Zresztą słyszałem o nim dużo od matki mojej, do piętnastego roku życia, w którym to ona mnie opuściła.
Wychowałem się dalej pod nominalną opieką krewnych, ale właściwie sam. Dużo nabytej trzeźwości i rozszerzenia poglądów zawdzięczam temu skądinąd żałobnemu wypadkowi, że od bardzo młodych lat wybierałem sobie sam towarzyszów i przyjaciół; nie było między nimi pozwolonych i zakazanych. W kołach wyższego gimnazjum, uniwersyteckich i urzędniczych słyszałem też niekiedy o Wojciechu Piaście — ale słyszałem już gorzej. Dobrze jeszcze, jeżeli kto nazwał go „szlachetnym marzycielem“, albo Don Kiszotem. Ale mówiono o nim i „stara mumja, nie rozumiejąca prądów nowoczesnych“, a nawet utyskiwano, że „takich mamy przedstawicieli zagranicą“. Nie wiele to wszystko znaczyło, jako umotywowane zdanie, ale nie dwuznacznie wyrażało niechęć. Wyznam, że przestałem przyznawać się do pokrewieństwa z Piastem i powoli zapomniałem o jego istnieniu.

42