Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

malowniczych ulicach i zakątkach, po zieleniejących już Plantach, i oddycham fizycznym spokojem, który mi jednak wewnętrznego spokoju nie zastąpi. Trochę mi cieplej, trochę wygodniej, ale czuję się starszym i mniej do życia ochoczym. Łowię wiadomości z Warszawy o stanie umysłów, o naprężeniu sił do walki przyszłej. Wszystko się kurczy, albo rozprzęga. Już zaczynają po gazetach traktować rewolucję jako szczytne wspomnienie i obliczać jej wartość dla przyszłej historjozofji i sztuki. Bandytyzm urodzony ze źle zasianych ziarn socjalistycznych, podaje rewolucję w ohydę u wielu, kompromituje szlachetne nawet dążenia partji skrajnych. Rozpowszechnia się mniemanie, że prawdziwa rewolucja już minęła, że wstąpiła w fazę konstytucjonalizmu. Tymczasem rozbestwienie instynktów rabunkowych i krwiożerczych, rozpasanie młodzieży, rozwielmożnienie taniego frazesu — dają ciągle preteksty ośmielonej starej władzy do przywracania porządku. A porządek, który nadchodzi, wydaje się strasznie podobnym do przedrewolucyjnego.
Czyżbyśmy te ogromne ofiary, tę ruinę ekonomiczną, tę krew, ten zapał zmarnowali tylko na próbę, jak mogłaby się udać rewolucja socjalna i polityczna w Rosji?
Inaczej, samoistniej trzeba było przygotowywać ten przewrót wewnętrzny: rozbudzić w ludzie żywotne, nie zaś mordercze instynkty, wzmagać w nim miłość, nie zaś nienawiść. Miłość bowiem trudna jest do zaszczepienia, ale zawsze owocna; nienawiść łatwa do zasiania, lecz plami i wyjaławia gniazdo, gdzie się wylęgła. Bywały w dziejach święte wojny, ale nie było nigdy świętych grabieży, ani mordów. — —
Ależ to wszystko mówi Piast!



264