Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciekawe: pismo Latzkiego, rakalji, do Sankt-Petersburga, a on przez Helę wiedział...
— Nie chcę żadnych dokumentów; proszę mi ich nie pokazywać.
— Jaż ich wam nie zostawię. Chciał tylko pokazać, że trzeba było.
— Nie wiem. Jutro wypiszę się z partji.
Tomiłow spojrzał na mnie dziko i przebiegle:
— Mnie wszystko równo. Tylko jeżeli byłoby śledztwo tutaj, wy po mojej stronie?
— Bądź pan pewien, że pana nie wydam.
— Nu wot.
Wstałem, dając znak, że czekam na jego odejście. Powstał i on i tłumaczył się jeszcze, bardzo zimno, z miną wyższego nad przesądy człowieka:
— Widzę, że zrobił ja wam nieprzyjemność. — Cóż? — trzeba było. Napróżno ona, Hela, przechytrzyć próbowała ruskiego rewolucjonera.
Milczałem, wypraszając go oczyma. Nie podałem mu ręki, oczywiście. I on nie zdawał się tego pragnąć. Odszedł wolno, bez ukłonu, rzucił tylko tyle na pożegnanie:
— A wy — małe ludzie...
— Poszukaj pan większych między swoimi.
— I poszukam. —



250