Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




1 stycznia 1906.

Gdzież jest ta Polska nieśmiertelna, o której prawili mi w dzieciństwie. Błękitna Królowa, o której bajał mi niegdyś Piast? — W ludzie? — Jestem przecie z tym ludem, w nim, pogrążony aż do wnętrznych zaduchów. Szukam tej Polski, którą pokochać mógłbym nie tylko wysilonym mózgiem, lecz całem sercem. Szukam jej we dnie i w nocy, po domach i ulicach — ślizgam się tylko po krwi rozlanej, głuchnę od wrzasku swarów, od grzmotu bomb, duszę się od zatrutego oddechu paszcz rewolwerowych — nie — od smrodu tych dusz, których miljony nazywam swoim narodem.
Zachodzę do naszej drukarni. Nieustanne złorzeczenia na porządek świata, ale i na rodaków, którzy ośmielają się być innych, niż my, poglądów. Walka ze „zdrajcami“ domowymi pochłania całą działalność partji. Już i na mnie patrzą niektórzy wilczemi oczyma, że mniej piszę teraz, a szczególniej nie dosyć krzykliwie i nie według ich gustu.
Z Rubinem Heldem miewam gwałtowne sprzeczki. Ten mnie ciągle ściga przytykami do mojej prawomyślności partyjnej, a może i rozsiewa o mnie wieści, podające mnie w podejrzenie. Dawał zaś do druku zjadliwy artykuł przeciw kilku osobom wymienionym z imienia i nazwiska, między którymi byli i ludzie zu-

215