Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie przychodź do tego mieszkania — rzekłem serdecznie i bez rachuby osobistej — tak tu jakoż głucho, i na schodach pusto i na podwórzu.
— Może masz słuszność? — —
Naprawdę, choć mieszkanie wewnątrz jest wesoło, jasne i pachnące, dostęp do niego przejmuje niemiłym dreszczem lodowatej pustki. I schody zasunięto tak za węgieł domu, że nie odrazu można do nich trafić. Na lokal konspiracyjny — wybornie, ale młoda i taka piękna jak Hela, kobieta mogłaby być tutaj w niebezpieczeństwie — —
Głupstwo! — Co może się stać w Berlinie? Tu zapewne i w progach umieszczone są automaty znaczące każdego, który przez próg przechodzi. A gdy kto stąpi silniej, automat telefonuje po policję? — —? Poprostu nerwy, wstrząsane ciągle silnemi i rozlicznemi wzruszeniami, dochodzą do nadczułości, czasem subtelnej i czarodziejskiej, a czasem znowu niedorzecznej. Połowa przynajmniej naszych nieszczęść i zwątpień pochodzi z mózgu nieprawidłowo rozedrganego przez zbyt rozkołysane nerwy.
Wieczorem była Hela rozbawiona, dowcipna i lekkomyślna. O jutrzejszej podróży mówi, jak o przechadzce. Co tam znowu za pozór wymyśliła dla swego szanownego małżonka? — nie wiem. Jedzie ze mną do Katowic — i kwita.



195