Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krążyć i wszędzie zachodzić — można, co się podoba... Salonik był banalny, ale przyjemny, obok jakiś pokój niby męski z biurkiem i szafą książek; był i jadalny i sypialny, ten wykwitnie urządzony. Otwierałem szeroko oczy.
— Widzisz, dudku, to jest mieszkanie konspiracyjne. Znajdziesz się tu kiedyś w liczniejszem i bardziej zapiętem towarzystwie — i ja będę inaczej ubrana. Ale dzisiaj — patrz!
Rzeczywiście, łatwo była ubrana moja zmienna, zawsze na nową rozkosz przeczarowana Hela.

Po zawrocie głowy uczyniło mi się jakoś ponuro.
— Więc to mieszkanie jest tak... do wszystkiego?
— Aha, myślisz, że nie pierwszy tu jesteś w tej... pozycji? Otóż wyobraź sobie, żeś pierwszy. Z moją przyjaciółką jesteśmy wprawdzie w doskonałem porozumieniu, pozwoliłaby mi już dawno na wszystko — ale dotąd spotykali się tutaj tylko ludzie partyjni. Dzisiaj opowiedziałam jej najdziwaczniejszą historję, pierwszy raz zdradziłam jej zaufanie — dla ciebie!
Kto ją tam wie? — może i prawda? — —
To mieszkanie pozostawiło mi po sobie ostatecznie przykre wspomnienie. Wychodziłem, opuszczając Helę samą — nawet służąca gdzieś się podziała. W przedpokoju żegnaliśmy się nie na długo, bo późnym wieczorem mieliśmy się znowu zobaczyć oficjalnie — ale jej ciemne, podkrążone oczy były niezwykle smutne, patrzyły tęsknotą i strachem.
— Już się tutaj nie zobaczymy — rzekła dziwacznie.
— Chyba za przyszłym moim przyjazdem do Berlina.
— Chyba...

194