Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je. Śmiech zaś pozostał ten sam, dźwięczący ironją i zmysłowością.
— Panie Sworski! ja nie jestem z dyplomacji. A gdybym chciała nią się bawić, to nie z panem. Myśmy przecie starzy przyjaciele? Zapomniał pan?
— Według pani ostatniego rozkazu — zapomniałem.
— Pomówimy jeszcze o tem — rzekła z nagłym smętkiem, który mi przypomniał jej oczy mieniące się z innych przyczyn. — Ale tymczasem mam dla pana bardzo realną propozycję — przywożę panu pieniądze.
— Pieniądze?! — skoczyłem na krześle.
— Nie dla pana — łagodziła pani Paugwitz zbyt obcesowy brzęk tego złota — ale od nas dla was — na wasze cele — subsydjum do dyskrecjonalnego użycia przez naczelników partji.
— To wymaga porozumienia się z nimi, pani baronowa — ja tych pieniędzy nie podejmuję się im wręczyć.
— Przecież miał pan zakładać dziennik? — lub zreorganizować istniejący? — — lub wreszcie na propagandę i agitację potrzebujecie — —? Nie jest to tymczasem wielka suma — 5000 marek. Możemy się zobowiązać do znacznie większych.
— Pozwoli pani, że odpowiem jej dopiero jutro, albo przyślę kogoś bardziej upoważnionego.
— To pan nic nie znaczy w partji?
— Ach tak... jestem raczej sympatykiem...
Wsparła podbródek o rękę, patrząc na mnie z wyraźną ironją:
— Odkrywam w panu nieznane mi finezje: ostrożność tam, gdzie trzeba szczerości i bezinteresowność tam, gdzie trzeba brać.
— Ale namysł w poważnej kwestji czyż nie przystoi?

126