Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rządu. Więc czy rząd robi kontrrewolucję, czy pacyfikuje frazesami? Może jedno i drugie — ale zawsze tylko: może? — niepewność, ciemność. Cierpliwość narodu, która zniosła tylowiekową noc ucisku, nie wytrzyma tych chwil rozpaczliwej niepewności przed samym wschodem słońca.
Profesor Rajkowski tłumaczył mi dzisiaj, że mam się cieszyć z manifestu. Ten kochany profesor jest zimny i nieubłagany, jak konieczność historyczna. Gdy się go nie zna, a spotka się taką figurę suchą, zadowoloną z dnia, z biegu wypadków, ze swej przystrzyżonej modnie brody, z poprawnego ubrania, jednem słowem pogodnego optymistę, myślałbyś, że wysoki urzędnik, który po odebraniu pensji i gratyfikacji idzie na bibę z przyjaciółmi.
Ale trzeba go posłuchać.
— Gdyby komunikat był liberalnicjszy i szczerszy, gotówby jeszcze kto w niego uwierzyć. Taki, jaki jest, odsłania ostatecznie sfery rządzące. Rząd, opierając się na wojsku, któremu jeszcze ufa, chce utopić rewolucję we krwi. Mamy już rzekę krwi, będzie i morze krwi, a potem zdobędziemy, co się nam należy.
Trzeba widzieć ten uśmiech jego dowcipny, gdy opowiada o swych projektach podróży przez krwawe rzeki i morza. I zaciera ręce.
— W ostatnich dniach zaczęło u nas w partji słabnąć przekonanie do strajku powszechnego. Dzisiaj znowu mamy jednomyślność co do jego konieczności. Ogłosimy go niebawem.
Mówił to pieszczotliwie, smakowicie, jak o sperandzie dobrego obiadu. Zapytałem:
— Jakiż to ma być strajk jeszcze powszechniejszy, niż dotychczas?

109