Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieki cało ślepoty, jak plugawo pająki zasnuły między nami, a krainą rzeczywistego szczęścia, rzeczywistych przeznaczeń ludzkości. To nie jałowa literatura, to akcja, to przybliżenie miljona ust do czary życia.
Ginie we mnie nawet podnieta sławy osobistej, autorskiej. To, co piszę, jest bezimienne, nie poto szuka czułych nerwów czytelnika, aby je załaskotać, aby złożyć z nich lutnię wielostrunną, na której ostatecznie wygrać się pragnie swojo wielkie imię. Moich pism nie zbieram w tomy, nie zachowuję naw et w świstkach drukowanych, ani w bruljonach. Mogłyby zresztą wypłatać mi bardzo pospolitą i wielce niepożądaną sztukę: zaprowadzić mnie na zimowe wakacje na Wschód.
I te kartki pamiętnikowe składać będę do szkatułki, którą od jutra przeniosą do takiego miejsca, gdzie najściślejsza wyobraźnia śledcza jej nie wytropi. Może to słabość, że piszę? Ale pisanie leczy mnie od wielu niepokojów, myśli skupia i oczyszcza, a nawet i radę czasem poda. Podobno wielcy spiskowcy nie pisali nigdy pamiętników? Pozwalam sobie być nieco mniejszym i wygadać się czasem przed samym sobą.



107