Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A mój Łukasz siedzi w Warszawie, bo mu tutaj wyznaczono robotę. O ile krnąbrny jest wobec tak zwanego „porządku państwowego“, o tyle potulny wobec uznanej przez siebie władzy. Tej karności możemy mu pozazdrościć, Polacy, z których każdy działa według swojej głowy. Właściwie zaś mówiąc, nikt z nas nie działa, tylko czeka rozwiązania jęczącej w bólach porodowych Historji. Bezsilność nasza polityczna skazuje nas na tę rolę podrzędną. Musimy się sprzymierzać ze zdrowemi siłami narodu rosyjskiego, musimy w tej chwili przełomowej być pod komendą rewolucji rosyjskiej. Nasza propaganda, manifestacje, strajki — to tylko odgłosy, ale na sztandarze wielkiego przebudzenia Słowian wschodnich wypisana nietylko Rosja, lecz i ludzkość. Muszę w to wierzyć...
I to jedno zdaje się kojarzyć wszystkie nasze klasy i stronnictwa; poszanowanie dla ideałów rewolucji obecnej. Najzatwardzialszy burżuj, drżący o swą dywidendę, mdlejący od opisu puszczenia krwi, instynktowo wrogi wszelkim szybkim krokom dziejów, oświadcza się z sympatją przynajmniej dla celów, jeżeli nie dla sposobów rewolucji. Ożywczy dech demokratyzacji wiać zaczyna potężnie, szczerze, nie tylko we frazesach naszych galicyjskich krzykaczy, którzy z kilkuset włościan urządzają chłopską kapelę do wykonywania starych piosenek, a całą ruchliwą i zdolną masę Żydów radziby odtrącić od ogólno-narodowej roboty. Wielki głos dźwigającego się ludu przemaga; już słychać go w połączeniu krzyków, pozornie sprzecznych, różnojęzycznych. Nowego roku 1906-go już bizantynizm nie dożyje!
Jedyna praca „literacka“ godna dzisiaj obywatela, to rozdzieranie zasłon, któremi wiek niewoli, a może

106