Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Berlin, 3 lipca, 5-a rano.

Nieszczęście, czy przebudzenie z niedorzecznego snu?
Może, spisując uważnie nowy szereg dziwnych zdarzeń, dojdę do jakiegoś wniosku?
Ten salon państwa Latzkich w dzień ich tam przeklętej „recepcji!“ I moja Hela przyjmująca gości!
Gdym odczytał pamiętnik przedwczorajszy, ażem się zdumiał nad samym sobą. Przecie nie kłamałem, ale chyba opuściły mnie zdrowe zmysły? — — Ta panna, ta dziewczynka rozmiłowana chyba jest... podwójna?
Fakty najprzód — psychologja na później.
Pełno ludzi obcych, smutnych, jak stado wron, na fotelach; a stadko śmiesznych kogucików około Heli, rozdzielającej filiżanki z herbatą najswobodniej, figlarnie.
Zaziębiona? niezdrowa? Jeszcze jedna komedja — ta właśnie dla mnie.

„Sie saßen und tranken am Teetisch
Und sprachen von Liebe viel...

Nawet nie to. Raczej stylizowany, srebrami obciążony straganik, za którym ładna przekupeczka ofiaruje swe łaski najwięcej dającemu. Był naturalnie i Paugwitz. I wczoraj jeździł z Latzkimi samochodem — teraz już nie mam wątpliwości.
A ja figurowałem tam, jako co? Miałem wrażenie, żem był ostatni w tem dostojnem zgromadzeniu. —

89