Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 85 —

— A wasze żony? córki? — nie mówię tu do was, Janie, bo wy się na przeora w Miedniewicach kierujecie, jak słyszałem.
— Ej tam, zara na przeora, panie dziedzicu! — odrzekł Rykoń, — człowiek i tak służyć może Bogu, gdzie go postawił.
Okazało się, że bab i dzieci nie przyprowadzili gospodarze na okrężne. Dwie tylko córki najstarszego Selwestrowicza, hoże dziewczyny, wmieszały się już w grono młodzieży.
Gdy wkrótce Mielniacy poszli odwiedzić rządcę i Wierzbowskiego, Czemski trzymał się jeszcze donieckiego, który mu zaimponował swą reżyserską umiejętnością i pewną władzą nad ludem. Nietylko czeladź, lecz i niezależni sąsiedzi gminni z ochotą poddawali się przewadze wesołego pana na Sławoszewie; kobiety z zapałem całowały go po rękach, wszyscy patrzyli mu w oczy z zaufaniem. Szlachcic całował co ładniejsze dziewczyny po głowach i skroniach, bronił się od przyjmowania nadmiernej czołobitności parobków, witał sąsiadów gospodarzy ze wspaniałą swobodą, panował faktycznie nad zgromadzeniem.
Czemski tak się bał pochlebstwa, że z powodu tej obawy zapomniał często o uprzejmości. Pominął tedy dodatnie wrażenia, których doznał, i wystąpił z krytyką:
— Jednak ten lud niezupełnie zapomniał jeszcze tradycji poddaństwa — —
Broniecki zerknął trochę ironicznie na pełnego teoryj młodzieńca:
— Pozwól mi pan nie zapominać tych trady-