Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 62 —

— To się wszędzie już robi dla parobków dworskich — zauważyła Mańka.
— Naturalnie. Ale ze wsią właściwą, z gospodarzami, nie uwierzy pani, jakie my mamy przyjemne stosunki. Do mego ojca przychodzą włościanie sądzić się, zapraszają go na każde większe wesele — — A podczas rozruchów 1905-go i 6-go roku, które pani może z dziecinnych wspomnień pamięta, na całą okolicę u nas tylko, w Kościeliskach, nie było strajku. Przyszli parobcy do dworu „dopraszać się łaski”, dodało im się po korcu ordynarji — i na tem się skończyło. Wsie nasze...
Nie bardzo pilnie słuchała Manieczka, śledząc ciekawie dwie ciemne głowy, Czemskiego i pani. Kary, zbyt ku sobie nachylone.
— Wsie nasze są prawdziwie wzorowe pod względem uświadomienia chłopa. Zdarzyło mi się rozmawiać z włościanami tak przyjemnie, ale to tak przyjemnie i swobodnie...
Droga tu dochodziła do rzeczułki i szła dalej jej brzegiem. Manieczka stanęła nagle i, wskazując na przeciwległy brzeg wody, zawołała:
— Patrz pan! — tam! tam! — robaczki świętojańskie w trawie. Tak późno, a jeszcze są.
Na ten okrzyk odwróciła się i druga para, na przedzie idąca, zeszli się wszyscy i jęli przypatrywać się dwom świetlikom, które tam, za rzeczką, wdzięczyły się fosforycznemi iskrami.
— Żebyście panowie wiedzieli, jak to ślicznie wygląda w naszych włosach! — zawołała pani Kara.
— A tak, próbowałam — jak brylanty! — powtórzyła Mańka.
— Leśniowolskiemu strzeliła do głowy myśl