Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 52 —

lekiego o przyszłości rojenia, i ton obniżył, powrócił do realnego przedmiotu obrad:
To już gadanie o innych czasach, których niech nam Pan Bóg pozwoli dożyć. — — Tera jeszcze ja tu powiem do swoich ze wsi somsiadów. Kiedyście na radę ściągnęli, radźcież. A kiedy rady nijakiej innej w sobie nie czujecie, bądźcie przychylni tym dziedzicom, którzy nie dla dobra swojego, jeno dla nas Mielniaków tego domu chcą i ofiarują się nam do jego wyszykowania dopomóc. Nie biedaki my, gospodarze, tylko że chudoba nasza cała w tej ziemi, w domach, w żywym i martwym inwentarzu, a grosza gotowego na nową składkę możeby ta w mig i nie znalazł. Toć mówi nam pan Godziemba, który nie tutejszy, ale w szerokim kraju każdemu wiadomy jest i szanowny, że nam panowie ze swoich funduszów ogólnych przyznają pożyczkę na ten dom, a my ją święcie we trzy roki oddamy. I co tu nosem kręcić, zamiast podziękować i brać? Cóż to my z innej gliny powstali, albo z różnych krajów zeszli się na tę polską ziemię, czy co? Zdawna my tu w księstwie Łowickiem każdy na swojem siedzimy, a o poddaństwie, pańszczyźnie, czy jakich krzywdach już i dziadowie nasi nie pamiętają. Tylko jednym ludziom swoim Bóg dał więcej, innym mniej, a kiedy możniejsi spieszą z pomocą mniej uposażonym, toć to według przykazania Boskiego czynią. Od swoich starszych nie wstyd radę brać, ani pomoc. Więc tera mówię wam, panie wójcie i inne somsiady, pokłońcie się panom, jako i ja się im kłaniam z wdzięczności za życzliwe dla nas serca, idźcie na wieś, nieświadomym tlomaczcie, — zwo-