Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 49 —

a chudo go jest dla całej gromady. Będzie, co będzie później, a tymczasem choć nasze bydło się nażre.
— Racja przy wójcie — zawołał zelektryzowany Mateusz Kołaczyński, jeden z tych, których Stefan Czemski przyprowadził z sobą na zgromadzenie.
Ale Godziemba zebrał znowu w mocną garść wymykające się na boki rozprawy:
— Muszę prosić panów powtórnie, aby nie odbiegali od przedmiotu obrad, którym jest wyraźnie dom ludowy w Mielnie, nie co innego. Pan Czemski przez swą krytykę źródła, z którego pochodzi omawiany projekt, a następnie przez szkic projektu zupełnie nowego, zmierza chyba do udaremnienia naszej dzisiejszej narady, gdyż innego celu jego przemówień nie zgaduję.
Czemski prosił o bezpośrednią odpowiedź, powstał i rzekł:
— Nie moja w tem wina, że pan prezes Godziemba, który tak dobrze przenika zamiary ludu, że mu podaje gotowe ich sformułowania, nie może „zgadnąć“ celu moich przemówień, a zarazem zgaduje nietrafnie, jakobym chciał „udaremnić“ obrady. Pragnę je owszem skierować na właściwą drogę, według mego rozumienia ducha i przyszłości ludu; pragnę wyzwolić lud z pod opieki, gdyż dorósł już do swego pełnolecia; pragnę...
Szukał przez chwilę jeszcze dosadniejszego określenia swych żarliwych pragnień, gdy Broniecki, porozumiawszy się na migi z Godziembą, wtargnął we środek mowy młodego zapaleńca: