Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 48 —

czka — cedzi przez zęby, jak nie swój, tylko skądsiś przywieziony. Podoba ci się, Magdusiu?
— Ano tak... jak i panience.
Doszedł znowu do głosu Czemski. Rozgrzał się, mając do odparcia atak z kilku stron; trafiło mu jednak widać parę argumentów do sumienia, gdyż w końcu przyznał, że gdyby omawiany projekt powstał „z łona ludu“, niemiałby nic przeciw projektowi, a na dowód oświadczył, że gotów jest ofiarować kilka morgów z terytorjum Niespuchy gminie Mielno, w razie gdyby gospodarze chcieli u niego założyć jakąś instytucję użyteczną.
Ten wspaniały gest znalazł najprzód odgłos w panieńskim pokoiku:
— Widzisz, Magdusiu! Gadał, gadał niby przeciwko, a pierwszy coś daje. Tęgi! co?
Ale rada w salonie przyjęła ofiarę bez zapału, ogólnem milczeniem. A ponieważ do głosu był zapisany z kolei wójt Mielna, Damian Skierski, pociągnął nosem, pogładził oburącz długie swe, niby nagumowane włosy siwe, koronujące poważnie białą sukmanę — i ozwał się pierwszy głos z ludu:
— Jako miarkuję ze wszystkiego, co panowie radzą, dobre jest dom gromadzki wyszykować u nas w Mielnie, dobre i trochę z tem poczekać. Boć to przecie u pana Naczelnika trzeba będzie dopraszać się o pozwoleństwo i „razreszenie“ na piśmie — i gminny „schod“ trzeba zapytać, co i jak chcieli będą i czy na siebie przyjmą obowiązek z morgi. — A najlepsze to, co rzekł pan Czemski, że nam kilka morgów z Niespuchy podaruje. To te morgi, jeżeliby łaska nastąpiła, przydaćby od granicy do naszego pastwiska, które w komasację nie poszło,