Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 45 —

— Widzi mi się, że nie bardzo. Kiedym tam była przedwczoraj, miarkowałam, że Rykoń chce, ale inni to tylko tak: żeby im dom gotowy dać i jeszcze gront pod niego darować, toby wzięli. Naród jest chytry: mówią, że kiedy z panami pospólnie co robić, to panowie bogatsi — niech płacą.
— Ależ dom jest dla użytku wsi, nie dla dworów.
— Już oni tacy, panienko.
Wtem poprosił o głos Stefan Czemski.
— Cicho, cicho, posłuchajmy, co on powie — rzekła żywo Manieczka.
Mówił zapalczywie, chociaż się zrazu hamował:
— Pod jednym względem zgadzam się z wygłoszonem tu zdaniem pana Młockiego, że pierwszą zasadniczą stroną kwestji, a więc i pierwszym punktem dzisiejszych obrad winna być zgoda obywateli, których projekt bezpośrednio dotyczy — włościan wsi Mielna. Właściwie nie zgoda, lecz wola. Czyśmy tę wolę wybadali? Czy wiemy, jaki dom, jaką wogóle instytucję stworzyć chce ta wola zbiorowa, której nawet z głosów paru obecnych przedstawicieli nie znamy? Może oni chcą mieć lokal tylko dla celów towarzyskich? Może wyłącznie szkołę rolniczą lub rzemieślniczą? — Zwykliśmy narzucać braciom włościanom nasze pomysły starożytne, lub naśladowane skąd inąd, nie zawsze zgodne z wolą i z usposobieniem ludu. Lud, gdy chce, wie, czego chce. Gdyby panowie Mielniacy potrzebowali naszej pomocy w jakiejś swojej zbiorowej potrzebie, niewątpliwie udaliby się do nas z własnego impulsu. O tem dotąd nie słyszałem. My zaś, radząc tu o sprawie, jakkol-