Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 39 —

Ona zaś, dobrze usposobiona przyjęciem, zapytała wesoło:
— A coby też panowie chcieli na obiadek?
— Dla mnie wszystko dobre — rzekł Owocny, wznosząc ręce do skroni nakształt rogów — sam jestem na świecie, nikt o mnie nie myśli, jem, co mi dadzą.,.
— To pan biedny! — odezwała się Agatka ze współczuciem — no, u nas pan dostanie jeść porządnie.
I ruchem uprzejmym pogłaskała profesora po ręce, aż się działacz rozrzewnił.
— Chcecie panowie krupniku z drobiu?
— Na taki upał? — przymilał się profesor — możeby chłodniczek?
— Ano, kwas jest, śmietana jest, ogórki som — —
— A raki?
— Gdzieby tam! całkiem się od nas wyprowadziły.
— I bez raków dobry będzie, tylkoby dodać trochę cielęciny.
— Może być też. — Potem abo kurczęta, abo schab?
— Kurczęta z sałatką, jeżeli mam wybierać.
Stefan spoglądał pogodnie na tę komitywę, z ironicznem zadowoleniem młodego, pewnego siebie mężczyzny, którego przyjaciółka igra sobie z potworkiem. Dziwiło go to nawet przyjemnie, że Agatka, czasem harda i zbyt obcesowa w obejściu, umie sobie jednać ludzi inteligentnych prostotą i wdziękiem.