Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 35 —

duszy, która wam przesłania ideał nowego obywatela w Polsce ludowej.
— Niechże mi profesor nie wypomina mojego szlachectwa, o którem sam nic nie wiem. Nie mam do niego żadnej pretensji. Mój ojciec jest lekarzem, dziad był żołnierzem w powstaniu. To przecie nie wstyd?
— Nie chodzi o genealogję — odparł profesor — lecz o duszę, umytą z wszelkich pleśni przeszłości. Ja naprzykład mam to szczęście, że nie pochodzę ze szlachty. Chociaż rodzina moja od kilku już pokoleń jest kulturalna...
— Więc znowu genealogja? — przerwał Stefan.
— Macie słuszność — mówmy o rzeczy. Zaledwiem tu przyjechał na przegląd, wynika sprawa zadawnionego i wadliwego typu: kiku obszarników, dobrawszy sobie dla pozoru usłużnego włościanina, zakłada dom ludowy, w którym będą nauczali ślepego posłuszeństwa panom i księżom, urządzą zabawy, jak dla dzieci, odczyty, jak dla idiotów; a w krótce zobaczycie, że w domu zagnieździ się jakiś sklep dla korzystnego zbytu dworskich produktów i spółka mleczarska dla sprzedaży dworskiego mleka.
— To dopiero zobaczymy — odrzekł Czemski — nie znam całego projektu.
— Wszystkie ich projekty dążą do opanowania ludu, nie zaś do rozwinięcia w ludzie samopoczucia własnej siły organizacyjnej, własnego ustroju. — Czy zapadła naprzykład uchwała gminna co do budowy tego domu?
— Nie; urzędowej uchwały nie było.
— A widzicie! Narzucają im swój pomysł,