Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 263 —

pospolitych zajęciach! Woda w łazience pachnie wiosną, sklep fryzjerski, restauracja pełne czystych ludzi i smakowitych woni — cały świat pachnie! Uch, te zaduchy w murach przy ulicy Dzielnej! —
Po obiedzie wysłał Czemski parę depesz, jedną do ojca, drugą do Jerzego Godziemby, I wcześnie spać się położył. — Co za łóżko!
Obudził się bardzo rano, odświeżony, z gotowemi projektami. Ruch warszawski zelektryzował go, gwar głosów żywych, wiadomości i zabiegów dał mu poczuć, że chociaż hamowane systematycznie, wre jednak życie. Trzeba się przyczynić do ulepszeń w życiu publicznem wszelkim możliwym wysiłkiem dobrej woli prywatnej.
O południu tego dnia dojeżdżał Stefan od stacji kolei do Modrzewca.


∗             ∗

Wieść o uwolnieniu Czemskiego przyszła do Sławoszewa w taki sposób: Mańka dowiedziała się w Warszawie, że Czemski wyszedł z więzienia i wyjechał na wieś. Natychmiast pod pierwszym lepszym pozorem, a nawet bez pozoru, powróciła do Sławoszewa. Uradował się pan Józef córce tak rozpogodzonej, jak już dawno jej nie widział.
— No, wyglądasz mi przecie znowu wesoło, nie na jakąś spiskującą sufrażystkę!
— Czy tak wyglądałam?... Ale już maj, tatusiu, — trzeba być na wsi. — —
— Trzeba, trzeba, Maniuś. Nawet ogród warzywny dopytuje się o ciebie. — — Co ci to? —