Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 258 —

— Niby ten król... — szepnęła Magda.
Nie zaprzeczył Rykoń. Ale jakby pożałował, że się zwierzył kobiecie z tajników swej duszy, jął zacierać wrażenie słów poprzednich:
— Możeby inaczej człek wyrozumował — ale i ochoty niema do wesela w tych czasach. Gmina się buntuje przeciwko mnie, nic sporo nie idzie — — przewleka się niewola...
— Kiedy wam ciężko i samotnie, Janie, toć dobrze mieć przy sobie kogo, coby już was, jak pies, słuchał... Ja tu nie dla uciechy przyszłam, jeno dla roboty i dla bliskości z wami — —
— Wierzę wam — rzekł Jan goręcej — i dziękuję, żeście przyszli; zawsze mam społeczność z siostrą, to się i z wami, Magdusia, widywać będziemy. — — A pomagalibyście mnie we wszystkiem, co? — dodał wesoło.
— Pomagałabym; tak mi Panie Boże dopomóż!
— Robota mi wypada rozmaita — śmiał się Jan — czasem z panami szerokie sprawy rozważać, a, jak dzisiaj — to przy budowie z najemnikami pospołu. — — No cóż? pomoglibyście, na ten przykład, wapno dla mularzy nosić?
Zerwała słę dziewczyna, odrazu gotowa.
Tvlkobym te sukienki zmieniła, bo szkoda.
— Chwacka wy, Magduś! Jest w was piękna ochota do pracy i dworska wygoda was nie nadpsuła. — Aleście tu dzisiaj niepotrzebni; dziewki do wapna na cały dzień najęte i starczą. Idźcież do Jagny, bo czas nam powrócić do roboty. Bądźcie dobrej myśli.
Pomimo całej wyrozumowanej wstrzemięźliwości, zagrzało się serce Rykonia. Radośnie mu