Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 240 —

— Przyjechałem — rozpoczął bez przebiegów Jan — do pana dziedzica, jako do dobrego radcy. Siła jest zawichrzenia w Mielnie, a wszystko dlatego, że w niewiadomości zostajemy, co tam w Niespusze dla nas szykują. Tobym ja wiedzieć rad, panie dziedzicu, bo nie wdedzący człowiek może przeciwić się robocie dobrej, abo i przystać do ledajakiej. Z panem Czemskim nie zdarzyło mi się gadać jesienią, przed jego aresztowaniem. A ci, którzy tam nieraz za niego robią i obiecują, to — z przeproszeniem uszu pańskich — honcwoty są.
— Któż tam co robi i obiecuje? — żywo zagadnął Broniecki.
— Ten profesor Owocny — czy jak mu tam? — mało że nie mieszka w Niespusze, tak często dojeżdża, a ile razy przyjedzie, zaraz się nowe bajdy po wsi lęgną, że to w Niespusze wszystko darmo będzie dla gminiaków; i szkoła, i dom ludowy, i nawet zboże rozdawać będą. A niby dlatego nasz dom gminny w Mielnie ma być niepotrzebny.
— Rany Boskie! co też opowiadacie?! — zawołał Broniecki wzburzony.
— Miarkowałem i ja — odrzekł Rykoń — że ten profesor nie mówi akuratnie, abo i poprostu łże. Jednak on się tam przecie z panem Czemskim kuma, to coś w tem prawdy musi być? — — Jeżeliby pan dziedzic wiedział, co pan Czemski zamyśla w Niespusze urządzić, dopraszałbym się łaski, żeby i mnie powiedzieć, bo tak człek jest w ciemności i nie wie, co gromadzie doradzić.
— Wam powiem, Janie boście chłop w Mielnie jedyny, który rzecz rozumie i przed czasem jej nie rozgłosi. Byłem na tej radzie, gdzie panu