Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 232 —

— Znajdziemy ofiarnych, niech was o to głowa nie boli — zniecierpliwił się profesor.
— Owszem, muszę wiedzieć, co ja tu robię i dla kogo. Mam wiele przyjaźni dla Czemskiego i gotów jestem mu pomagać, ale muszę znać dokładniej jego zamiar.
— Jakto? — więc mnie, towarzyszowi, i grupie „Ludowca” odmawiacie pomocy?
— Zasadniczo nie odmawiam. Wierzę w wasze szczere chęci, ale nie w zmysł praktyczny. Nic jeszcze niewiadomo, nawet kto da pieniędzy, a już pan dajesz obietnice jakichś gmachów, może nawet falansteru rolnego! Przecie to gorączkuje chłopa, który nic z tego nie rozumie!
— Trzeba stawiać wysokie ceny wytyczne, trzeba pobudzać wyobraźnię ludu, aby go do celów tych zagrzać — próbował bronić się profesor.
W każdym razie — odrzekł Winter — trzeba się opierać na realnych podstawach, których tu jeszcze nie widzę. — — A dlaczegóż pan zniechęca mielniaków do tego domu ludowego, który sobie budują?
Profesor najeżył się okrutnie.
— Do tego domu?! Nie wiecie, jak on powstał i co to za forteca obskurantyzmu!
— Wiem, opowiadał mi Czemski. Nie widzę w tem żadnej tragedji. Dom buduje przecie gmina.
— Za pożyczkę tych wsteczników, Godziemby i jemu podobnych!
— No, za pożyczkę... przecie na lichwę nie pożyczyli i domu nie zagarną. A dom jest już faktem, zasadniczo dodatnim, i szkoła w Niespusze,