Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 227 —

rozum dla siebie i wielce był niechętny Rykoniowi; lubił też przy kieliszku przysłuchiwać się narzekaniom na stare porządki. Niebogaty był osadę miał tylko połowiczną i gospodarstwo marne. Michał dogadzał mu swą śmiałą wymową, a czasem i gracką wesołością, których to zalet brakło Mateuszowi.
Wpadł Bembenista do chaty i zawołał:
— Mierzę tam dla nas Niespuchę, a my po domach siedzimy, abo się od granicy gapimy kiej te cielęta zaparkanione! Rusz się, Mateusz, pojdziewa się naszego profesora rozpytać.
— Pytaj się sam, to mi powisz.
— Jakże to będzie? ja sam tylko parobek — gospodarza tam potrza, a mądrego!
— Gadał ja nie będę.
— Powiedz-no tylko „pochwalony“, abo inaczej, ja się już dalej wywiem.
— Kiej tak, to dobrze.
Ruszyli najkrótszą drogą po miedzy i doszli do dworku w Niespusze, gdzie zastali profesora, siedzącego bezczynnie, i Wintera, pochylonego nad mapą folwarku.
— Przyszliśmy się panu profesorowi pokłonić... Kołaczyński i Bembenista — mruknął Mateusz na początek, wedle umowy.
Owocny aż podskoczył z radości:
— Witam, witam kochanych panów i braci! Panie Winter! dwaj najlepsi nasi ludzie z Mielna, gospodarz i pracownik rolny. — Siadajcież, gdzie możecie, w tym osieroconym domu.
Winter skinął głową, nie odrywając się od