Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 182 —

awantury. Raz się nawet strzelali, choć bez krwi rozlewu, o jakąś damę, która już dawno poszła za kimś trzecim, — i pozostali następnie w tem ściślejszej ze sobą komitywie. — Pan Dowbutt, postawy i fantazji rycerskiej, służył niegdyś w pułku ułanów i dotąd czuł słabość do barwnego munduru, przypominającego mu, jak twierdził, polskie czasy, ale bardziej minioną młodość, mniej polską, niż buńczuczną. Uczta w willi Dowbutta nie mogła się też obejść bez udziału młodych oficerów, nadzwyczaj dobrze wychowanych i usposobionych dla Polski, póki się nie urżnęli ostatecznie, lub dosięgli wyższego urzędowania.
Co się działo tego roku na imieninach u Dowbutta — niebardzo wiadomo, gdyż pan Józef nie opowiadał o tem wcale. Wiedziano tylko w hotelu, że Broniecki wyjechał samochodem w okolice Warszawy i miał powrócić nazajutrz, lecz nie wrócił. Dopiero czwartego dnia o dziewiątej rano ukazały się na ulicy cztery imponujące samochody.
Pierwszy prowadził osobiście pan Józef, ubrany w wilczurę włosem na wierzch, w czapce z okularami, może nie bez celu tak ukryty pod przebraniem. Obok siedział Dowbutt w czapce mundurowej, którą „miał prawo nosić“, w głębi dwóch cywilnych, jeden ułan i postać, okutana w aksamity, mieszająca do swędu benzynowego mocny ciąg perfum kobiecych.
W następnych samochodach jechali sami wojskowi z paru jeszcze paniami, w ostatnim trębacze pułkowi, bez dźwięku trąb, dla przyzwoitości.
Pędził ten pociąg czterowagonowy szybko, roztrącając sygnałami dorożki i przechodniów, jak-