Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 181 —

jącego żywy przykład triumfującej niewstrzemięźliwości:
— Choroba takiego nie zmoże — mruczał z podziwem i zazdrością.
Jednak w tym roku krytykowano szumne życie Bronieckiego z innego stanowiska: w kraju było zbyt smutno i groźnie, aby dojrzały obywatel mógł się tak weselić — —
Z Petersburga ziało ku nam nienawiścią czynną, zgubną dla wszystkich dobrych poczynań; zaprowadzono u nas „porządki“, jakby umyślnie obliczone na przyśpieszenie skrajnego zamętu; postęp narodowy znieprawiały zdradzieckie działania Żydów, zalewających coraz nowe obszary ziemi i myśli polskiej; młodzież, w istocie dość obojętna na roboty ogólne, ogłaszała swe buńczuczne zakazy i programy nieżywe — — Kłóciła się załoga nawy publicznej między sobą, zamiast walczyć zgodnie z nawałnicą, wszystkim grożącą — —
Widział to wszystko Broniecki, ale tak nie cierpiał stanu przygnębienia, że, spełniwszy na wsi swe obowiązki, hulał w mieście dla pokrzepienia ducha. To dążenie do równowagi nie obchodziło się bez pewnych odchyleń na stronę wybujałej zabawy.
Zdarzyła się taka okazja w dniu imienin Ambrożego Dowbutta, 7 grudnia. Był to Litwin, osiedlony zdawna w Królestwie, w willi, którą nabył niedaleko od Warszawy, kawaler wesoły, broniący się od starości ciągłą wprawą w młode zabawy, więc oczywiście i przyjaciel pana Józefa. Narwali się „Brozio i Żozio“, a gdy się zetknęli, łyskały iskry dowcipu, strugi szampana i nawet