Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 175 —

szczerze: o ludziach, o kraju, o polityce — — mówiłbym nietylko, jak z cudowną kobietą...
— O nie! proszę już tylko nie o mojej cudowności, bo nie wierzę. Mogę być dla kogoś... przyjemna, ale potrafię być i nieznośna.
— To właśnie pytanie ogromnie ważne — une question palpitante — jaka pani chce być dla mnie?
Manieczka pomyślała przydługo, sumiennie:
— Dla pana chcę być... uprzejma. Ale pan jest zupełnie inny, niż ja — pewnie wyższy — —
— Chciała pani powiedzieć: daleki?
— Daleki — powtórzyła Manieczka i utkwiła spojrzenie w swe ręce złożone i kurczące się od nerwowego napięcia.
Urwało się, jakby wątła nić, którą bawili się oboje, pękła. I wtedy właśnie zwrócono uwagę z paru stron na Leśniowolskiego i Manieczkę, zanotowano ich miny niepowszednie.
Po wyjściu gości pani Obichowska wzięła żywo na bok siostrzenicę.
— Przyznaj się, Maniuś: odpaliłaś Leśniowolskiego?
— Nie, ciociu; nie było mowy o takich rzeczach
— Aleś go zniechęciła... no, do projektu?
— Starałam się go zniechęcić.
— Wiesz co, Maniuś? Bardzo cię kocham ale od paru dni robisz mi same głupstwa! A tu jeszcze twego ojca, jak niema, tak niema!