Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 171 —

Czemskiego; gotówby jeszcze zdradzić — takie ma oczy... Ta pani, która jakąś tam głupią sympatję okazała dla Stefana? — — Cóż ona może? baba! — — Ale właśnie ten miły, dobry prezes! — o! —
Odrazu powzięła zamiar prosty i serdeczny: czyhała na wyjście prezesa, który wkrótce powstał rzeczywiście i pożegnał się. Pani Obichowska odprowadziła go do progu, Zosia także, a Manieczka,, jako panna domowa, pośpieszyła też z odprowadzeniem i nikt bardzo nie zadziwił się, że poszła za odchodzącym aż do przedpokoju. Mrugnęła na Zosię, aby wróciła do salonu, i sama przystąpiła do prezesa:
— Pan szukał mojego ojca? — — Jak tylko powróci ze wsi, powiem mu... to pewno z powoda odczytu o hodowli i o sztucznych nawozach?
— Tak jest. Nie wiedziałem, że mamy w pani tak uprzejmą i fachową sojuszniczkę!
Spojrzał wesoło na panienkę która garnęła się do niego ze ślicznem zaufaniem.
— Ale ja także chciałam pana prezesa zapytać... jakby można pomóc panu Stefanowi Czemskiemu, który tam... siedzi — —
Prezes spojrzał uważniej w oczy dziewczęcia:
— Nie jest to łatwe, proszę pani, ale... Czy Pani zna dobrze Czemskiego?
— Jakże? sąsiad ze wsi!
— Zamieszał się do robót, niezupełnie trafnych.
— Jednak tęgi człowiek — sam pan mówi?
— I nie cofam tego. Teraz gdy wpadł w nie-