Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 170 —

— Czemski?! — zawołała jedna z pań — ten może, któregośmy poznali tutaj w zaprzeszły czwartek?
— Zdaje się, że ten sam — tłumaczyła pani Obichowska — to sąsiad od Sławoszewa Bronieckich, więc go raz, czy dwa przyjęłam — — znam go mało.
— Ależ to bardzo interesujący młody człowiek! — wołała poprzednia pani. — Czy pan prezes go zna?
— Trochę, Jeżeli zabrnął głęboko, to szkoda go, bo tęgi młodzieniec i wykształcony, tylko jeszcze niewytrawny. Nieszczęście, to ten brak normalnego porozumienia między dzielnymi ludźmi. —
I rozmowa przeszła na wymianę ogólników, mniej lub więcej trafnych, o życiu publicznem u nas.
Na Manieczkę uderzyły żary. Jednychby zgromiła głośno za niechętne wzmianki o Stefanie, a naprzykład prezesa uściskałaby za życzliwość dla „tęgiego młodzieńca“, Ale musiała milczeć, bo była sama skompromitowana, i to „politycznie“! Na szczęście, nikt o tem nie zdawał się wiedzieć, oprócz cioci Rozalii, Ale on, Stefan, jeżeli „zabrnął głęboko”, może siedzi w okropnem, podziemnem więzieniu?! Może będzie badany okrutnie, sądzony na pozbawienie wszystkich praw?!... Dreszcz chwycił dziewczynę, ale nie dreszcz lęku, lecz siły i odwagi. Trzeba koniecznie mu pomóc, wydobyć go z więzienia! —
Szukała między obecnymi sprzymierzeńców. Ten Leśniowolski zna tylu potentatów... Ej nie — Leśniowolski zrobiłby coś dla niej, ale nie dla