Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 122 —

Zbliżyło się kilka osób, rozpromieniając oblicza na sam widok Bronieckiego, który, gdzie stąpił podniecał do wesołości. Zaczął opowiadać rozgłośnie o nowinach łowickich, a zwłaszcza o powstającym domu ludowym w Mielnie. Zainteresował wszystkich do nowego typu tego posterunku oświatowego, a gdy się dopytywano, jak to tak gładko i śpiesznie przeszło przez uchwałę gminną, i przez pozwolenie władzy, nie omieszkał pochwalić siebie i swoich:
— Spytajcie mego przyjaciela, Jana Rykonia z Mielna, jak za łby brał opierające się stadko gminne, aby je zaprowadzić nie na rzeź, lecz na dobrą paszę. A mnie się pytajcie, jak ugłaskać władze i uczynić je dobroczynnemi. Trzeba to umieć!
— Znamy — rzekł Młocki — te koszty wstępne przy zakładaniu każdej nowej instytucji. Trzeba łapówki.
— Czasem trzeba. Ale taniej i skuteczniej przez stosunki i dyplomację — o! Cudów można dokazać. Toć wiecie, co ja w roku 1905 wyprawiałem z moim naczelnikiem powiatu?
Dopominano się opowieści.
— Napisało się przednią proklamacyjkę do ludu polskiego — o! W nocy pisałem, przedmiot mnie uniósł — aż mnie muza nawiedziła z nienacka — i skończyłem wierszem.
— Wierszem pisałeś proklamację?! — zawołał Młocki.
— I jakim jeszcze! Słupkabyś stanął, panie Czesławie.