Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   64   —

— Dwudziestu czterech.
— Już są. A nasz kochany szef potrzebuje najprzód klienta zastraszyć, potem jemu zrobić wykład teorji Marxa. My to znamy — no czy nie? Ja jemu zawsze mówię, kiedy my palimy sobie papierosy przy herbacie: kochany panie Ignacy! nasza buda jest na pierwszy ogień założona dlatego, żeby wypchnąć na robotę całe to stado ludzi, co nam w okna zagląda i na ręce patrzy. Co najprędzej wypchnąć, żeby oni nam się nie przyśnili. A jak załatwimy wszystkich, to my możemy w tym samym lokalu założyć uczelnię dla teorji Marxa. No, to on się śmieje. Ale i ja się tylko śmieję, bo pan naczelnik to człowiek ideowy, to wyborowe indywiduum, to jest... the right man on the right place.
Przy ostatnich wyrazach Poprawny przeszedł nagle od tonu jowjalnego do zajadłości, która mu aż wykrzywiła twarz tragicznie i zaindyczyła grzdykę.
A Szaropolski zanotował pobieżnie, że Poprawny ma wcale dobrą angielską wymowę i pojęcia o biurze dostarczania pracy wcale ogólnoludzkie. Pilno mu było dogadać się, kiedy otrzyma robotników i jakie to jeszcze pociągnie za sobą formalności.
— Dwudziestu czterech? samych mydlarzy? — cmoknął Poprawny — bardzo dużo! No, ale