Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   45   —

mierzeńcy i rychło całkiem z sił opadną. Ulica przedstawiała na każdym kroku obrazki do przysłowia: nosił wilk, ponieśli i wilka. Tu zanosiło się na to, że same owieczki poniosą wilka. Gemajny niemieckie włóczyły się bez broni, oszołomione niby zatrutym napojem; niektórzy taszczyli tobołki i bochenki chleba; ten i ów przypiął już sobie do munduru kawał czerwonej wstążki, afiszując swe przekonania republikańskie, a może tylko okazując swą nieszkodliwość Cudnianom. Oficerów niemieckich nie zdybać było na ulicy. Cała groza okupacji stała się naraz czemś nieobecnem, albo śmiesznem i wstydliwem. Noc rosła, a w niej coraz mrukliwsze pogwary tłumów — i zbierały się jakieś zagadkowe pochody.
Szaropolski dotarł do mieszkania majora i trafił na sam jego wyjazd. Wprzedpokoju stały zamknięte kufry i ogromna paka, której wydłużony kształt zdradzał zawartość fortepianu spakowanego na wywóz. Przed bramą oczekiwała platforma na kołach. Sam major, przebrany po cywilnemu, natknął się na Szaropolskiego.
— Dostałem translokację — rzekł major — zostawiam panu wszystkie meble, za wyjątkiem fortepianu, jak to było już omówione.
— Ja zaś proszę usilnie pana majora, żeby mi fortepianu nie zabierał. Ta paka pozostanie na miejscu. Jeżeli kto ją ruszy, dam znać na