Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   41   —

— Trzeba jeszcze wysiłków i poświęceń mówili jedni z coraz mniejszem przekonaniem.
— Czyżby skały ruszyły naprzód!? — przypuszczali inni z radosną otuchą.
Zbawczy pochód Foch’a na czele sprzymierzonych potęg podawany był przez Niemców za jakieś usiłowania lokalnych kontrataków. Ale ryk dział zwycięzkich, choć nieuchwytny uchem o kilkaset mil, sprawiał jakieś prądy powietrzne, od których drżały ściany opasującego Cudno pancernego kojca. Niemcom i ich stronnikom dzwoniły od tych prądów zęby; innym ludziom powietrze śpiewało pieśń wyzwolenia.
Do tych drugich, oczekujących radośnie, należał Edwin Szaropolski. Że zaś był obywatelem utylitarnym, skupiał wypatrywanie swe na punkcie świetlnym i pożądanym: niech tylko pobiją Niemców! Cokolwiek z tego wyniknie będzie lepsze od dzisiejszego marazmu. Możemy mieć jeszcze ciężkie życie, ale nie będziemy się już gotowali, jak dzisiaj, do lekkiej śmierci.
Od kilku dni symptomaty nowe zaczęły objawiać się pośród załogi niemieckiej w Cudnie: zły humor, nie przedsiębiorczy i wyzywający, lecz apatyczny. Mówiono, że rozprzęga się dyscyplina, że wojsko zmęczone długą wojną. Generał von der Hölle mieszkał już prawie tylko w wagonie, którym ciągle przejeżdżał do Berlina i napowrót. Jednak wieści urzędowe z frontów