Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   309   —

Ale nic zebrało się tym razem Joachimowi na wymowę, bo serce mu ścisnęła sroga troska. Odprowadzać Edwina od zamiaru wstąpienia do armji czynnej, tak świetnie sobie poczynającej — było nijako. Jednak, jeżeliby się zaciągnął, cóż będzie ze Znojnem, do którego zabrał się całą siłą? A bitwy są przecie nie na żarty! Niejeden ze znajomych w nich poległ.
Joachim udawał tylko Rzymianina. Właściwie miał czułe, choć znękane, serce. Nienawidział wrogów, ale gorąco kochał przyjaciół — a przyjaciół miał już tak mało...
Edwin podtrzymał rozmowę:
— Widzę, że stryj przyjmuje mój projekt dość zimno. Tymczasem nic w nim niema niedorzecznego, ani ponurego. O pożytku wojskowości w obecnych czasach wywalczania granic niema co długo mówić — jest oczywisty. Ja zaś mogę w tym zawodzie zużytkować niektóre swoje... właściwości. Mam dosyć zimną krew, znam dobrze konia. — Naturalnie wstąpię do jazdy. Brak mi techniki żołnierskiej — to prawda. Ale do wojny, jak nasza na wschodzie, potrzeba tego mało, niezbędnych zaś rzeczy nauczę się w ciągu tygodnia. Mnóstwo młodzieży, a nawet starszych, idzie na ochotnika i nietylko, że dają sobie radę jako — tako, ale — biorą miasta! To jest wojna partyzancka, z której pozwalają