Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   301   —

i okolicę po nieudanej próbie strajku rolnego. Pogoda słoneczna leczyła zawody doznane przez Szaropolskieh w ciągu zimy i wygrzewała w nich pogodę duchową. Że zaś i innym ludziom okolicznym wywietrzały z głów rekryminacje i przewroty, zapanowała w Znojnie atmosfera georgików, ziemiańskiego poematu. Parobcy znowu pracowali niezgorzej i wesoło, siewy wiosenne ukończono przed Wielkąnocą, wschodziła obiecująco nawet tatarka, która miała reputację nieudawania się w Znojnie. Pierwszy akt ziemiańskiego zawodu Edwina dobiegł do kresu pomyślnie i utrwalił przekonanie, że choć w ziemi cudeńskiej żyć jest tymczasem trudno, żyć trzeba, a może wkrótce będzie się żyło luźniej i owocniej.
Święta wielkanocne miały być ożywione to warzysko przez przyjazd pana van der Winder’a, którego Edwin zaprosił dla przestudjowania na miejscu planów krochmalni, dla omówienia paru innych projektów, a zarazem i dla przyjemności, lubił bowiem swojego Holendra. Van der Winder podobny był do trzcinowej laski — gładki, giętki, a zarazem podkuty i bardzo pewny, jako oparcie. Odznaczał się też optymizmem dobrego gatunku — nie tą apatją ludzi biernych i leniwych, którzy znoszą tępo przeciwności, wierząc, że te kiedyś miną, — lecz wiarą w możliwość