Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   290   —

lecił oprowadzać go wolno naokoło trawnika. Stefka wykonywała odważnie powierzoną funkcję, szczerząc białe zęby i raz po raz łypiąc oczyma ku oknom dworu.
Edwin zdawał relację Joachimowi:
— Byłem w mieście — bo tutejszej straży ziemskiej ani się dopytać. Udałem się do policji i chciałem natychmiast ją sprowadzić. Ale gdzie tam! Nie mogą jechać, zanim nie będą odkomenderowani. A komendanta, ani jego zastępcy niema w mieście. Zajęci są właśnie siewem na swoich posiadłościach wiejskich! Któryś z nich ma zajrzeć do urzędu dzisiaj wieczorem — może raczy odkomenderować policję na jutro do Znojna? Obiecała mi to jedna brunetka, stojąca per interim na czele policji powiatowej.
Edwin śmiał się gorzko, a Joachim wtórował mu odpowiednio:
— Ładny bigos! A wiesz, że Osińskiego niema już u nas? Zwiał natychmiast po twoim wyjeździe.
— Spodziewałem się tego. Chciałem, aby go zaraz wójt aresztował przez strażników. Odpowiedział, że nie leży to w zakresie jego kompetencji. Spotkałem zato paru gospodarzy ze wsi Znojna, którzy oburzali się na Osińskiego i na parobków, a nawet obiecali przyjść tu do nas.