Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   280   —

Zasadnicze dyskusje zdarzały się rzadko, bo obaj Szaropolscy byli ciągle zajęci fizycznie. Edwin spróbował towarzyszyć stryjowi przy robotach w polu, ale prędko zaprzestał. Nie lubił udawać dozorcę przy pracy, na której się nie znał, a drażniło go niedołęstwo robót, spowodowane przez braki techniczne i niechęć robotników. Wolał kierować robotami wewnątrz domu, przy kanalizacji, malowaniu ścian i stolarce.
Tutaj majstrowie pracowali ostro, mieli tylko mnóstwo pomysłów do przeceniania wartości swej pracy; ich czeladnicy robili też lepiej, niż parobcy w polu, jednak Edwin, porównując ich z odpowiednimi pracownikami angielskimi, musiał uznać wyższość tamtych, zamorskich. Cudeńscy byli zdolni, czasem bardzo sprawni i pomysłowi, ale na ogół lekkomyślni. Jeden monter, nie mając pod ręką zaciosanego kołka, wkręcił poprostu w mur śrubę, przytrzymującą antabę; przy pierwszej próbie antaba ze śrubą i z kawałkiem tynku odpadła. Monter tłumaczył, że mur niedobry, ale powołany na to miejsce mularz, dowodził, że żaden mur nie strzyma w sobie śruby nie wkręconej w drewno. Edwin przyznał słuszność mularzowi. Znowu malarz, któremu śpieszyło się, zasmarował farbą wilgotny jeszcze tynk i uczynił na ścianie pstrokaciznę niedorzeczną. Gdy przyszło do rewizji ściany