Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   22   —

— Moje uszanowanie panu ministrowi.
Szaropolski wychodził z gabinetu prawie przerażony swą własną niezdolnością pojmowania pojęć cudeńskich. Czyżby już tak dalece się wynarodowił?! W zamęcie zasłyszanych powiadomień pływał mu na wierzchu tylko wyraz: „aktywiści polscy“ — —
— The combination is strange indeed — myślał Szaropolski po angielsku.
Noc wilgotna już zamroczyła ulice, oświetlone tak oszczędnie, że pieszy wędrowiec kierował się od latarni do latami tylko wiarą, że od jednej do drugiej zalega gładki chodnik. Czasami wiara ta zawodziła, gdy w chodniku brakło tafli. Ale Szaropolski był sportowcem i nauczył się już chodzić biegle po cudeńskich brukach.
Myślał wciąż jeszcze o rozmowie z d-rem Powidłą:
— Może on coś przedemną ukrywał, albo chciał mnie się zręcznie pozbyć? — — Muszę o niego zapytać stryja Joachima. Stryj zna całe Cudno.
Ów Joachim mieszkał na drugim końcu miasta. Szaropolski rozejrzał się za dorożką, przechodził bowiem przez placyk, na którym znał już stację wehikułów publicznych. Tam, przy rogu Zarwańskiej, zdaje się, że stoi kilka...?