Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   270   —

Joachim dotykał lekko tych skarbów, jakby się obawiał, że okażą się przywidzeniem i znikną mu z oczu.
— Nie może być kto inny, jak nasz pradziad — rzekł nareszcie głosem zdławionym — i obrócił płótno. — Masz: jest napis: Stanisław Szaropolski porucznik 2-go pułku ułanów!
— A ta jejmość?
— Malowidło wydaje się starsze — zobaczymy.
Ale portret zapleśniał mocno na odwrocie. Joachim zapalił drżącemi rękami lampę i jął przecierać płótno chustką od nosa, aż wystąpił i na niem napis:
— Domicela z Pęperskich Szaropolska.
— Czy i to ma być ilustracja rodzinna? — uśmiechnął się Edwin.
— Matka porucznika — obaj od niej pochodzimy — odrzekł Joachim ze znacznem zgorszeniem.
— Niechże się stryj zabawi temi rzeczami.
— Nie potrzebujesz mnie namawiać. — — A nie było ram przy nich?
— Wątpię; szukałem. Co zaś do papierów, możemy je razem przejrzeć.

Dla Joachima był to chyba najpiękniejszy dzień w życiu, Ale i Edwin, pomimo lekkiego